Ta historia wydarzyła się w czasach, gdzie prawdziwa miłość była uznawana
tylko w książkach dla nastolatek i romansach dla starszych pań. Czy warto
kochać? Zadawać sobie trud dla drugiej osoby ? Czy starczy nam sił by prze
zwyciężyć problemy, dojść do granic możliwości człowieka i przekroczyć je?
Spełnić swoje marzenia? Otwórz tak! Warto walczyć nawet o jedną marną sekundę
naszego życia jeśli spędzimy ją z ukochaną osobą.
Otóż historia ta zdarzyła się trzy lata temu. Rok 2010 miał być najbardziej
nie udanym czasem w życiu nastoletniej Jane Book. Była to miła dość pogodna i
zawsze uśmiechnięta 15-latka. Długie blond włosy i przenikliwe szare
oczy były jej atutami. Drobnej budowy dziewczyna cieszyła się powodzeniem wśród
chłopców. Chodziła do szkoły, uwielbiała tańczyć i rysować, kochała zwierzęta.
Niestety jej rodzice dostali prace w Londynie. Postanowili prze prowadzić się
do małego domu w małym miasteczku na przedmieściach Londynu. Wiadomość o
przeprowadzce sprawiła, że świat Jane runął w zaledwie kilka sekund. W głowie
nastolatki rodziły się co rusz nowe pytania „Mam zostawić przyjaciół, szkołę?
rzucić to wszystko i tak po prostu wyjechać ? Co jeśli nikt mnie tam nie
polubi” Dalej historia będzie toczyć się oczami Jane.
*Dwa dni później
Wstałam w poniedziałek rano, budzik ukazywał godzinę 6:00. Odsunęłam rolety,
aby odrobinę słońca wdarło się do mojego pokoju, czułam pustkę i nienawiść do
moich rodziców wiedziałam, że dzięki tej przeprowadzce będziemy mieć więcej
pieniędzy, ale nie chciałam opuszczać mojego miasteczka. Wyszykowana nic nie
odzywając się do rodziców wyszłam do szkoły, był to dopiero pierwszy dzień po
wakacjach. Jadąc na rowerze rozmyślałam o nowym miejscu „Jak będzie wyglądało?”,
„Czy mnie tam za akceptują”. Najbardziej gnębiło mnie to jak powiem znajomym że
wyjeżdżam. Momentalnie zrobiło mi się smutno na sercu. Zsiadając z roweru usłyszałam
dobrze znany mi głos.
-Cześć Jane!! - Wykrzyknęła moja przyjaciółka Alice. (Jest to dziewczyna o
blond włosach nie co krótszych od moich, z wesołą buzią i świetnym poczuciem
humoru. Nieco grubszej postury od mojej, tak jak ja kochała tańczyć, nie
przepadała za rysowaniem, ale za to kochała jeździć konno, była w tym naprawdę
niezła. Ta skromna dziewczyna była marzeniem nie jednego chłopca).
-Coś taka markotna? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha… - Spojrzała na mnie z
lekkim niepokojem w oczach. Przed nią niczego nie dało się zataić.
-Gorzej … - bąknęłam pod nosem - za 3 dni jadę do Londynu … zamieszkamy tam
na stałe. - Mówiąc te słowa spuściłam głowę i przez kilka sekund wpatrywałam
się w moje stare adidasy. Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy. Po tej krótkiej
chwili, gdy wróciła mi odwaga zerknęłam spod grzywki na twarz Alice. Zobaczyłam
że jej oczy nagle straciły blask, usta jej zadrżały i lekkim głosem
niedowierzenia zapytała:
-Jak to? Coo …ale ... jak ... gdzie ...
coo? To nie możliwe! Wyjeżdżasz i tak po prostu mnie zostawiasz? - Nie mogłam
wykrztusić nawet słowa . Ta sytuacja była dla mnie równie ciężka co dla Alice. W
końcu wymamrotałam coś pod nosem.
-Nie, nie chce! Nie chce zostawić ciebie, szkoły, wszystkiego co jest w tym
miasteczku … ale zrozum nie mam innego wyjścia! – Posmutniałam jeszcze
bardziej. Stałyśmy tak niczym dwa posągi wyrzeźbione w marmurze. W końcu nie
wytrzymałam wybuchnę łam
płaczem, łzy spływały mi po policzkach. Alice próbowała mnie pocieszyć
niestety nawet jej się to nie udało. Sama była już bliska płaczu. Nagle
zadzwonił dzwonek na biologie. Szybko otarłam łzy rękawkiem mojej białej bluzy.
-Chodź! Pogadamy po szkole - powiedziałam łapiąc Alice za rękę.
I tak mijały lekcja za lekcją. W milczeniu prze siadywałyśmy przerwy . Żadna
z nas nie wiedziała jak zacząć. W końcu dzwonek wolności. Koniec lekcji. Razem
z Alice udałyśmy się w kierunku parku, aby porozmawiać.
- Wiesz dobrze … nie chce wyjeżdżać ale nie mam innego wyjścia … - odparłam
jako pierwsza po dłuższym milczeniu.
- Chciałabym cię tak po prostu zabrać i spakować do walizki, w tedy miałabym
choć jedną osobę, która byłaby przy mnie, ale zaraz … no tak ! Jedź ze mną !
- Coooo ?? - Oczy Alice wyglądały jak pięciozłotówki - chyba zwariowałaś !
-Proszę zapytaj się swoich rodziców, tylko na okres dwóch semestrów. Na
święta i wakacje wróciłabyś do domu. Zapytaj rodziców proszę! Nie chce
być sama … W końcu masz te 15 lat. – Uśmiechnęłam się zadowolone ze swojego
pomysłu.
-Wiesz może to nie głupi pomysł? W sumie, pomyśl było by super! Musze tylko
zapytać rodziców - Oczy Alice odzyskały dawny błysk, a poliki dawnych rumieńcy.
-Dobra! Aaaa nie mogę się już doczekać, lecę do rodziców ! Musze im to
wszystko powiedzieć ! - Ucałowałam Alice na pożegnanie i po paru sekundach już
straciła mnie z oczu. Oczywiście miałam pewne wątpliwości, ale byłam zbyt
podekscytowana, żeby zaprzątać sobie głowę nie potrzebnymi sprawami. „Co ma być
to będzie” – pomyślałam. Wbiegłam do domu cała zdyszana, rzuciłam torbę na
podłogę i pobiegłam do pokoju. Siadłam przy oknie rozmyślając jak
powiedzieć o tym wszystkim rodzicom. Postanowiłam poczekać na odpowiedni
moment. Zeszłam na dół jakby nigdy nic i usiadłam na fotelu. Tata oglądał
właśnie mecz, więc stwierdziłam, że to jak najbardziej odpowiedni moment. Nie
mogłam się od warzyć ciągle zaczynałam zdanie nie kończąc go. Nadszedł czas
kolacji, usiedliśmy przy stole jak co wieczór. Zaczęłam temat.
-Wiecie co? Razem z Alice wpadłyśmy na pomysł to znaczy … na pewną myśl, ale
jak się nie zgodzicie to … - Zaczęłam się jąkać, czułam jak serce podchodzi mi
pod gardło.
-Powiesz nam w końcu, czy sami mamy się domyśleć o co ci chodzi?- Powiedział
zniecierpliwiony już tato.
-Chodzi o to, że … no chce, aby Alice jechała ze mną. Nie chce być tam sama,
w końcu to nowe otoczenie, na pewno będzie mnie wspierać. Czułabym się lepiej,
gdyby ona mogłaby ze mną pojechać … więc może jechać?
-No cóż, to poważna decyzja, a co rodzice Alice na to? - Zapytała zdziwiona
moją propozycją mama.
- Jeszcze nie wiem, ale gdyby się zgodzili to Alice może jechać ?- Zapytałam
błagającym głosem. Niczego bardziej nie pragnęłam w tym momencie jak pozytywnej
odpowiedzi rodziców. Widziałam po jej twarzy, że nie jest zadowolona tym
pomysłem. Zaczęłam smutno dłubać widelcem w porcji sałatki czekając na dalsze
postępy naszej rozmowy.
-No dobrze - zaczęła mama. - Jeśli dzięki temu będzie ci łatwiej, czemu nie?
-Aaaaa! dzięki, dzięki, dzięki!!! - Wykrzykując te ostatnie słowa
przytuliłam rodziców i pobiegłam do pokoju, aby poszukać telefonu. Po
kilkunasto-minutowym poszukiwaniu znalazł się. Wykręciłam numer do Alice. Serce
biło mi jak oszalałe.
-Halo? -Usłyszałam smutny głos przyjaciółki.
-Cześć to ja i jak, możesz? - Niecierpliwie zapytałam oczekując
jakiejkolwiek odpowiedzi.
-Niestety nie ... powiedzieli, że nie ma takich szans i żebym nie robiła
kłopotu. - Mówiąc te słowa w głosie Alice słyszałam rozpacz. Poczułam
rozczarowanie tak silne jak nigdy wcześniej nie czułam. Już otwierałam usta,
aby wyrazić swoje rozczarowanie, kiedy Alice wtrąciła zupełnie innym tonem:
-Nie no … żartowałam. Mogę! Zgodzili się bez wahania. Powiedzieli, że to dla
mnie dobra okazja. Jezuuu! Nie mogę w to uwierzyć!
-Ty debilu! Przez chwile naprawdę myślałam, że nie możesz jechać - Kamień
spadł mi z serca. Rozmawiałyśmy jeszcze grubo ponad dwie godziny o tym, jak będzie wyglądało nasze nowe miejsce. Z pod
ekscytowania nie mogłam usnąć, siedziałam w oknie i rozmyślałam z kubkiem
gorącego kakao w ręku wpatrując się w pełnie księżyca.
*Dzień wyjazdu
-Spakowana, zwarta i gotowa - wykrzyknęłam z uśmiechem do rodziców.
Założyłam moje przeciw słoneczne okulary i złapałam wielką różowo-czarną
walizkę w rękę. Wychodząc z progu mojego domu poczułam w brzuchu dziwne
mrowienie. Stanęłam jak wryta wpatrując się w ogród. Wiedziałam, że w tym
miejscu jestem ostatni raz. Chciałam go zapamiętać jak najlepiej. Poczułam się
źle wiedząc, że je opuszczam, bo w końcu to w tym miejscu przeżyłam moje
dzieciństwo. To właśnie w tym miejscu miałam najwięcej wspomnień. To właśnie tu
był mój dom, moje cztery ściany w których mogłam się schować przed problemami.
Łzy podeszły mi do oczu. Rodzice żegnali się z sąsiadami, a ja smutnym krokiem
szłam w kierunki samochodu. Podjechaliśmy pod blok Alice, która właśnie gorąco
żegnała się z rodzicami. Gdy był już nas komplet, ruszyliśmy w stronę Londynu.
Oglądałam widoki za szybą, słońce grzało mi poliki, z każdą minutą bałam się
coraz bardziej. Towarzyszyło mi dziwne uczucie. Czas szybko nam zleciał i nie
patrzeć kiedy upłynęły nam dwie godziny z życia. W końcu dojechaliśmy, wysiadając
z samochodu ujrzałam przede mną piękny i okazały dom w odcieni pastelowej
żółci. Ogród wokół niego był przepiękny. Ramy okien ciemno brązowe, drewniane
pod kolor drzwi. Przed ogródkiem stała skrzynka z naszym nazwiskiem.
-To okno z balkonem jest twoje - oznajmiła mi wskazując palcem ów okno mama.
Od razu mi się spodobało, było skierowane na zachód. Akurat pod tym balkonem stała cudna altanka, której
czubek dachu znajdował się zaledwie kilka centymetrów od mojego okna z balkonem.
Nie wiele myśląc razem z Alice wbiegłyśmy do domu. Nie mogłam uwierzyć
własnym oczom wszystkie meble, obrazy, wystrój po prostu wszystko było naprawdę
piękne. Po kręconych schodach wbiegłyśmy na górę, żeby zobaczyć pokój. Był
równie piękny co reszta domu chociaż w dziwnym odcieniu błękitu.
Rzuciłyśmy walizki i jednym susem wskoczyłyśmy na ogromne łóżka. Ciężko
westchnęłam -tak to był nasz pokój. Gdy nadszedł już wieczór wszyscy wyszliśmy
na olbrzymi drewniany taras. Mama siadła w wielkim bujanym fotelu, a ja z
Alice i tatą na wielkiej drewnianej huśtawce. Rozpaliliśmy ogień w kominku i
razem rozmawialiśmy przez długie godziny.
-No dobra dziewczyny idźcie już spać, pora na was - przerwała ziewając mama.
- Jutro do szkoły. - Lekko już zaspane zwlokłyśmy się z huśtawki i ociężale
niczym zoombie szłyśmy w kierunku naszego nowego pokoju. Ucałowałam rodziców na
dobranoc i położyłam się spać.
*Dzień szkoły
Wyszykowane i gotowe poszłyśmy na przystanek autobusowy. Czekałyśmy około 5
min, aż w końcu podjechał nasz pojazd. Nagle otworzyły się wielkie żółte
drzwi. Weszłyśmy ze spuszczonymi głowami i usiadłyśmy wygodnie na
siedzeniach. Z natury obie byłyśmy nieco wstydliwe. W tle słyszałyśmy rozmowy
na nasz temat co dało nam jeszcze więcej nie pewności niż przedtem. Było
to coś w stylu „Co to za nowe?”. Nie przejęłyśmy się tym zbytnio. W
końcu dojechaliśmy pod szkołę. Była strasznie duża, miała wiele okien i klas. Plac wokół niej był
bardzo ładny i zadbany. Weszłyśmy do środka, oszołomione wielkością wnętrza
stanęłyśmy jak wryte. Nie wiedziałyśmy co z sobą począć, w którą stronę iść i
do jakiej klasy. Zdezorientowane stałyśmy niczym dwie idiotki na środku
korytrza. Nagle podeszła pod nas jakaś bardzo miła dziewczyna, która jak się potem
okazało miała na imię Elizabeth Bird.
-Jesteście tu nowe prawda? - zapytała bardzo uroczym tonem. Była to
sympatyczna 15-latka z ciemno brązowymi lekko kręconymi włosami. Jej oczy były
nieco jaśniejszego koloru niż włosy. Lubiła przedmioty ścisłe, a najbardziej
matematykę. Była inteligenta i bardzo ładna.
- Aż tak widać? - Żartobliwym tonem i z uśmiechem na buzi od powiedziała
Alice.
-No troszkę, to do której klasy chodzicie? – Zapytała mierząc nas wzrokiem.
-Jesteśmy zapisane do IIa - Niepewnym
chodź wyrazistym głosem od powiedziałam Elizabeth.
-To tak jak ja! Chcecie to oprowadzę was po szkole. - Bardzo ucieszyłyśmy
się z propozycji nowej towarzyszki. Pierwszą lekcją była matematyka. Weszliśmy
do całkiem sporej klasy. Z okien było widać boisko do piłki nożnej. Ławki były
pojedyncze więc usiadłam pomiędzy Alice, a Elizabeth w środkowym rzędzie.
Lekcje dość szybko przemijały. W końcu dzwonek oznajmił przerwę obiadową.
Postanowiłyśmy coś zjeść, więc zeszłyśmy na stołówkę. Stoliki były okrągłe choć
nie zbyt duże. Idąc po obiad zauważyłam,
że sporo osób nam się przygląda. Nieco zbita z pantałyku wybrałam tylko coś do
picia. Usiadłyśmy przy prawie największym ze stolików. Siedziała tu już paczka
Elizabeth. Grzecznie przedstawiłam się wszystkim. Zapamiętałam tylko imię dość
niezbyt miłej dziewczyny siedzącej obok chłopaka z blond czupryną. Nazywała się
Bella, ale nazwisko jakoś szybko wyleciało mi z głowy. Alice zajęła miejsce pomiędzy
mną, a Elizabeth. Co jakiś czas rozglądałam się przypatrując z zainteresowaniem
prawie wszystkim. Zdziwiło mnie ilu ludzi może chodzić do jednej szkoły. Tam,
gdzie wcześniej chodziłam znałam wszystkim od małego, więc tutaj czułam się dość
nieswojo. Moją uwagę przyciągnął pewien chłopiec siedzący dwa stoliki od nas.
Zerkałam na niego częściej niż na innych. Siedział luźno oparty o krzesło, co
jakiś czas energicznie zarzucając swoimi kręconymi włosami. Najwyraźniej pochłonięty
był , rozmową z siedzącym obok niego kolegą. Jego towarzysz, choć nie tak
bardzo jak ON, również przyciągał wzrok. Nie tylko mój, ale i większości
dziewczyn znajdujących się w tym pomieszczeniu.
-Co? Spodobał ci się ?- Zapytała szeptem
podejrzliwie Alice szturchając mnie łokciem w brzuch. Zaskoczyła mnie tym
pytaniem, ale jak wcześniej wspomniałam nic przed nią nie dało się ukryć.
-O czym ty mówisz ? - Z ironicznym uśmiechem od powiedziałam przyjaciółce. Byłam
również ciut na nią zła, bo przerwała mi jakże ważne dla mnie obserwacje.
-No gapisz się na tego chłopaka od paru minut - szybkim ruchem głowy wskazała
miejsce, gdzie siedział właśnie ten chłopak.
-To Harry Styles - od powiedziała Elizabeth przysłuchując się naszej
rozmowie. - Wiele dziewczyn do niego startuje, ale na żadną nie zwraca uwagi. Pracuje
w tutejszej piekarni, dorabia tak sobie po szkole. - Oznajmiła jak to zwykle
miłym tonem.
-No widzisz, skoro na żadną nie zwraca uwagi to co dopiero na mnie … - Może
tego nie okazałam, ale w głębi duszy zrobiło mi się strasznie smutno. Spojrzałam ostatni
raz w JEGO stronę. Na moment zamarłam, kiedy zobaczyłam, że i on patrzy w moją stronę. Przyglądał mi się z zaciekawieniem.Czułam, że jego cudne zielone oczy przeszywają mnie na wylot.
-No dobra już chodźmy, bo zaraz dzwonek - powiedziała Alice łapią mnie za rękę. Byłam zbyt wstrząśnięta nieznajomym, aby w miarę normalnie na to zareagować. Odparłam tylko "hmm?". Alice od razu załapała w czym rzecz.
-No nieźle cię złapało -uśmiechnęła się próbując mnie podnieść. Nie sądziłam, że w jednej chwili można czuć tyle emocji. Coś eksplodowało mi w żołądku i przeszedł mnie miły dreszcz. Ciarki dołożyły swoje pięć groszy. Czułam się odurzona...
fajne
OdpowiedzUsuńGubisz przecinki, "poważna" przez "ż" :P Ale jest nieźle, trzymam kciuki i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńfajne, fajne :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się wstęp ;D!
OdpowiedzUsuń