-Z kim idziesz na bal? –Zapytał jakby od niechcenia. Zamurowało mnie. Serce biło mi prawie tak
szybko, jak u myszy. Wypatrywałam w jego
oczach żartu, albo zwykłego przekomarzania się, ale nic. Kompletnie nic nie wyczytałam z jego twarzy.
Czyżby zdawał się to mówić na poważnie?
-Cóż –wykrztusiłam – o balu dowiaduję się dopiero od ciebie.
Także nie mam go w planach, zresztą… kiedy ma się w ogóle odbyć?
-W czerwcu konkretniej piętnastego. - Uśmiechnął się
poprawiając guzik swojej koszuli.
-Nie, raczej nie idę.
Nie lubię tego typu imprez. Wolę
siedzieć w domu. –Chciałam uśmiechnąć się serdecznie, ale pod wpływem jego
perfum kompletnie zgłupiałam i zamiast
niego wyszedł mi zwykły grymas. Lekko zawstydzona oblałam się rumieńcem.
Czułam, że jego oczy miotają się po moim ciele jakby czegoś szukały.
-Ominie cię niezła zabawa… -zawahał się, po czym dodał. –
Ale na wycieczkę chyba się wybierasz? Co? – Wpatrywał się we mnie z
zaciekawieniem. Uśmiech nadal gościł na jego twarzy.
-Tak, wybieram się, a co? – Zapytałam udając obojętność.
Zaśmiał się cicho.
-Nie, nic tak tylko pytam, wiesz z natury jestem osobą
ciekawską – posłał mi swój uśmiech. Nie był to ten łobuzerski, którego lubiłam
najbardziej, ale ten był równie rozbrajający co tamten.
-Wiesz osoby ciekawskie często brane są, za osoby wścibskie,
które nie powinny wtykać nosa w nieswoje sprawy.-Uśmiechnęłam się przesuwając
go lewą ręką, robiąc sobie przy tym przejście.
-Może –wrócił na swoje poprzednie miejsce – ale czy to, aż taka wielka zbrodnia? Być po
prostu ciekawskim?
-Nie, ale ciekawość to pierwszy stopień do piekła, także ty
już pewnie stoisz na piątym szczeblu drabinki do królestwa Lucyfera. –Parsknął
śmiechem.
-Skąd to stwierdzenie?- Zapytał głęboko wpatrując mi się w
oczy. Chyba chciał coś w nich znaleźć, ale starałam się, żeby była to tylko
zwykła obojętność.
-Nie wyglądasz mi na grzecznego chłopca – odchyliłam się w
tył krzyżując ręce.
-A jaka jest u ciebie definicja „złego chłopca”?- Spojrzał
na mnie przenikliwie. Tym razem to ja się zaśmiałam.
-No wiesz taki chłopiec przeważnie przeklina… no i większość z nich ma tatuaż. –
Przyglądałam mu się uważnie. Wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na moment.
Wciąż uśmiechnięty od ucha do ucha torował mi przejście.
-Czyli uważasz, że mam tatuaż? No cóż bardzo trafne
stwierdzenie. – Z jego ust wydobył się
słodki śmiech. Bardzo prawdopodobne, że śmiał się z mojej miny. Domyśliłam się,
że musze wyglądać komicznie z roztwartymi ustami i oczami przypominającymi wielkością pięciozłotówki .
-Tak? Zapewne Niall też ma – zerknęłam w stronę blondyna wciąż
flirtującego z brunetką.
-Owszem ma – powiedział to tak poważnie, że na początku
wzięłam to na serio, ale po sekundzie roześmiał się zadowolony ze swoich
umiejętności aktorskich.
-Niech zgadnę, ty masz pewnie smoka, albo lwa. No wiesz
bardziej pasują do macho.
-Nie, Niall ma węża na klacie, a ja jamnika, ale nie powiem
gdzie… - Oboje parsknęliśmy śmiechem. Pogawędkę przerwał nam dzwonek.
-To cześć –uśmiechnął się na pożegnanie.
-Cześć – niby to obojętnie pomachałam mu ręką. Szybko dołączyłam do dziewczyn. Mady i Bella
świdrowały mnie swoimi spojrzeniami, a Elizabeth i Alice umierały z ciekawości.
-No powiedz w końcu – nalegały na historii.
-Po lekcji –szepnęłam.
-Może niech panna Book odpowie nam na pytanie. Słuchamy. –
Powiedział grubym basem nauczyciel historii.
-Przepraszam nie usłyszałam pytania, może Pan powtórzyć?
–Zapytałam rumieniąc się . Wszystkie
oczy skierowane były na mnie. Jak ja tego nienawidziłam.
-Nie, nie mogę. To że jesteś nową uczennicą nie zwalnia cię, z obowiązków,
wręcz przeciwnie – posłał mi pełne pogardy spojrzenie. Wiedziałam już, że nie będzie nam się dobrze współpracować,
a historia zniknie z listy moich
ulubionych przedmiotów. Do tego słyszałam w tle zgryźliwe komentarze Mady.
Zacisnęłam zęby.
-Przepraszam – wybełkotałam pod nosem. Całą lekcję
przesiedziałam cicho, czekając, aż dzwonek uwolni mnie z tej przeklętej sali.
Na przerwie opowiedziałam dziewczyną ze szczegółami treść naszej rozmowy.
- Jak dla mnie to chłopak ma chyba wobec ciebie jakieś plany
– zaśmiała się Alice.
-A mnie ciekawi czy naprawdę ma tego jamnika na… -
parsknęłyśmy śmiechem.
-Niall z wężem na klacie… mmmm o tak ciasteczko –
wyszczerzyła zęby Alice pochłaniając się we własną wyobraźnię.
-Taaak wracając do spraw przyziemnych. Termin wycieczki
został już ustalony- 20 września, tylko skrócili ją do 3 dni. Ale i tak super
prawda? Już się nie mogę doczekać – wymachiwała rękami z podekscytowania uśmiechnięta Elizabeth.
- A tak a propos to który dzisiaj mamy?
- 6 września
-To już za dwa tygodnie!
Super! – Wykrzykiwała Alice. Nawet ja się cieszyłam z tej
wycieczki. Sama zdziwiłam się tym
faktem, bo w końcu byłam typem poduszkowca. 3 dni z dala od rodziców z dwiema
najbardziej stukniętymi dziewczynami pod słońcem. Tak! Zapowiadał się niezły
wyjazd. Dni do wycieczki odliczałam z lekkim zniecierpliwieniem. Codziennie
rano rysując ”x” na kalendarzu cieszyłam się coraz bardziej. W szkole też
całkiem nieźle mi szło. Parę piątek z angielskiego i pała z historii pojawiły
się w dzienniku obok mojego numerku. Jak już mówiłam, nie za dobrze
współpracowało mi się z tym grubym facetem od historii. Dzień w dzień wypatrywałam Go na stołówce.
Nie wiedziałam po co w ogóle to robię. Może chciałam go po prostu zobaczyć? Jak
zwykle siedział oparty nonszalancko o krzesło w towarzystwie co najmniej dwóch
dziewczyn. Często na niego zerkałam. Czasami już machinalnie- z
przyzwyczajenia. Były momenty, że nasze oczy spotykały się, ale zaraz się
obracałam, albo jakaś inna adorująca go dziewczyna zasłaniała nas.
-Nie warto – powiedziała na jednej z przerw obiadowych
Bella. Zdziwiona obróciłam się do niej.
-Co?- Szepnęłam zaskoczona zachowaniem towarzyszki.
-Mówię o Harrym. Nic ci nie da bezsensowe gapienie się na
niego –uśmiechnęła się ironicznie. Przypominała mi jedną z wrednych sióstr Kopciuszka.
-Nie, ja tylko zerknęłam. Często obserwuję innych.. . Jestem
po prostu osobą ciekawską z natury –uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Ach tak… - uniosła brwi marszcząc przy tym czoło. Temat się
skończył. Odetchnęłam z ulgą.
Postanowiłam się trochę lepiej pilnować. Nie zerkałam w jego stronę już tak
często. Miałam wrażenie, że Mady i Bella obserwują mnie od pewnego czasu. Po
szkole czasami odwiedzałyśmy piekarnie.
Pewnego dnia oczekując na Alice naszła mnie myśl, że przychodzi tu tak dużo
nastolatek, nie ze względu na dobre pieczywo, choć muszę przyznać , że naprawdę
było genialne. Ale ze względu na pewnego chłopca. W sumie jakby nie patrzeć,
byłam jedną z nich. W końcu minęły te dwa tygodnie. Konkretniej 13 dni. Przed
dzień wycieczki Elizabeth przyszła do nas i razem pakowałyśmy torby.
-Może ta sukienka – pokazała Alice blado różową kieckę
sięgającą przed kolanko. Miała cieniutkie ramiączka.
- Nie wiem czy taka sukienka będzie potrzebna ci do lasu –
zaśmiała się Elizabeth.
-Nie do lasu, tylko na dyskotekę – oburzyła się Alice
chowając sukienkę do walizki.
-Co kolejna dyskoteka?
Jak to? – Z żalem w głosie położyłam się na moje łóżko.
-No tak to- uśmiechnęła się Alice. – Zobaczysz będzie fajnie
!
-Jasne – mruknęłam pod nosem. Czy tak ciężko było zrozumieć, że nie lubiłam –
wręcz nienawidziłam- tego typu imprez?
-Jaka bierzesz sukienkę? – zapytała wesoło Alice. Czasami przypominała
mi chochlika. Wszędzie jej było pełno i zawsze z uśmiechem na twarzy. Zatkało
mnie.
-Nie mam żadnej sukienki .
-Nie martw się pożyczę ci swoją – rzuciła obok mnie
jakąś turkusową. Bardzo podobną do jej,
z tym wyjątkiem, że moja była w koronkę.
-Super – mruknęłam układając ją w kostkę. -No to już
wszystko… nareszcie ! Nienawidzę się pakować… grrr
-Przestań to sama radość. – Wciąż w siódmym niebie układała
swoje jeans’ owe spodnie.
Tak, jak się wiecznie coś pali, to ze wszystkiego jest
radocha. – Mruknęłam sama do siebie.
Dzień wycieczki.
Poranek zapowiadał się obiecująco. Odsłoniłam landrynkowo –
różowe firanki i powoli otworzyłam okno.
Świeże powietrze wypełniło moje płuca. Zadowolona obudziłam Alice. Razem z
moimi rodzicami zjadłyśmy śniadanie i po trzydziestu minutach, spakowane
stałyśmy już pod szkołą, czekając na autokar. Nie mogłam od Niego oderwać
oczu. Miał coś w sobie co sprawiało, że ciągle o nim myślałam. Stał zaledwie
kilka kroków ode mnie, niestety nie miałam tyle odwagi, żeby podejść i zagadać.
W sumie i tak bym nie podeszła, ale marzyć każdemu wolno. W końcu nadjechał
wielki biało-czarny czterdziesto osobowy pojazd. Zajęłyśmy miejsca.
Elizabeth usiadła z Kate, a ja z Alice. Droga w autokarze strasznie nam się
dłużyła. Dziękowałam Alice, że zabrała ze sobą słuchawki. Gdy dojechaliśmy
przez okno ujrzałam nie typowe miejsce. Przed nami ukazało się kilkanaście drewnianych
domków rozstawionych wzdłuż pięknego
jeziora, które tylko czekało, aż ktoś zamąci jego wodę pokaźnym skokiem. Niebo,
choć mogłoby się wydawać takie samo jak wszędzie, tutaj miało coś w sobie czego
nie da się, tak po prostu opisać. W powietrzu unosił się zapach dopiero co skoszonej
trawy, która aż biła po oczach swoim intensywnym kolorem. Za domkami
rozpościerał się ogromny las z którego wydobywały się odgłosy dzikich zwierząt.
Wszystko w tym miejscu, było jak z bajki. Bujna roślinność nie dotknięta przez
nowoczesność człowieka. Nauczyciele zarządzili, aby uczniowie dobrali
się w grupy od dwuosobowych do pięciu, a następnie każda z nich dostała
kluczyk z numerkiem domu, w którym będą mieszkać. Nam trafiła się 14, była
najbliżej jeziora, choć najmniejsza. Obładowane w torby rozgościłyśmy się w
nowym lokum. Alice rozsunęła zakurzone firanki podziwiając przy tym widoki.
Łóżka wyglądały na twarde i mało wygodne.
-Za 5 min zbiórka przy jeziorze-wykrzykiwał pod każdym z
domków wuefista. Cieszyłam się, że facet od historii zrezygnował.
Nienawidziłam dziada z całego serca.
-Chodźcie, ciekawe co znowu chce - westchnęła Elizabeth lekko zmieszana.
Wszyscy jak jeden mąż wyszli ze swoich domków.-Każdy domek będzie miał swojego opiekuna, dlatego że zostaniemy tu trzy dni będzie organizowanych wiele konkursów, dyskotek i zabaw. – Oznajmił jak to zwykle lekko krzycząc wuefista. Miałam pewne przypuszczenia, że koleś jest po prostu głuchy.
-Pewnie dostaniemy jakiegoś 50-latka, który jak mówi to pluje - zaśmiała się Elizabeth.- Zawsze tak jest.
Ku naszemu zdziwieniu najstarszy opiekun miał 21 lat. Nam trafił się 18-letni Gregory, który przyjechał razem z nami autokarem, ale dopiero teraz go zauważyłyśmy. Był synem wuefisty i miał zajmować się młodszą młodzieżą. Był całkiem ładny, blond włosy szerokie ramiona i niebieskie oczy szczególnie zwracały uwagę dziewczyn.
-Cześć wam, będę was pilnował do końca waszego pobytu tutaj, od czasu do czasu będę również wpadał, aby ogłaszać wam zbiórki, konkursy itp. - Spojrzałam na Elizabeth, wpatrywała się w niego jak w jakiś obrazek. Oczy błyszczały jej jak nigdy. Nasz nowy opiekun wybąkał jeszcze coś o karze, i że musi tu siedzieć wbrew jego własnej woli. Po krótkim zapoznaniu wróciłyśmy do swojego domku.
-Boże jaki on ładny - rzuciła się na moje łóżko Elizabeth. Wpatrując się w sufit marzycielko opowiadała nam o atutach naszego nowego opiekuna. Nagle wszedł oznajmiając nam jakiś głupi konkurs zbierania szyszek. Elizabeth wybiegła z pokoju niczym strzała wypuszczona z myśliwskiego łuku. Konkurs był dość prosty: która grupa zbierze najwięcej szyszek - wygrywa.”Idiotyzm” – pomyślałam powoli tracąc nadzieje w ludzkość. Zabrałyśmy się do roboty, niestety Alice zaraz na początku wywróciła się i skaleczyła nogę. Nic dziwnego jak się biegnie między drzewami i nie zwraca uwagi na to, co ma się pod stopami. Dzięki Bogu wszystkie zęby miała na miejscu, choć na początku uparcie twierdziła, że jakiegoś wybiła. Elizabeth poszła, gdzieś z Gregorym. Mówiła coś, że nienajlepiej się czuje i chce wrócić do domu, ale raczej nie da rady sama. Można by powiedzieć, że klasyczne zagranie. Alice oparta o ręce próbowała się podnieść. Podałam jej rękę, aby mogła się podeprzeć, ale syknęła tylko z bólu.
- Czekaj zaraz kogoś zawołam. – W pobliżu nie było nikogo. Poszłam o parę metrów do przodu, rozglądając się wokół. Dwie postacie wyłoniły się zza drzew. – Hej ! Hej ! – Wymachiwałam rękami. Postacie najwidoczniej zauważyły moją osobę i powoli kroczyły w naszą stronę. Z każdym krokiem postacie stawały się coraz bardziej widoczne.
-Coś się stało?- Zapytał Niall. Po raz pierwszy usłyszałam jego głos. Całkiem miły dla ucha – pomyślałam.
-Moja koleżanka wywróciła się i skaleczyła nogę - pokazałam palcem Alice.
-Możesz iść ? -Zapytał przejmującym głosem Harry.
-Jakby mogła iść to nie wołałybyśmy o pomoc... – Chłopak popatrzył na mnie ciut zmieszany, ale zaraz uśmiechnął się. – Skoro nie potrzebujecie naszej pomo..
-Potrzebujemy – wtrąciła szybko Alice. Syknęła przy tym lekko podnosząc się z miejsca.
-To ty potrzebujesz ja sobie świetnie radzę … -Obaj popatrzyli na mój koszyk. Leżała w nim tylko jedna, i to w dodatku mizerna szyszka. Zaśmiali się głośno niosąc echo po całym lesie.
-Choć pomogę ci – zaproponował Niall i delikatnie wsunął prawą rękę pod kolana Alice, a lewą objął jej ramiona Wyglądali jak młode małżeństwo przekraczające próg nowego domu.
-Może ciebie też ponieść – zaśmiał się chłopak szczerząc zęby.
-Nie dziękuje, potrafię chodzić. – Posłałam mu lodowate spojrzenie. Skrzyżowałam ręce i zaczęłam dreptać za Niallem i Alice.
-Skąd jesteś? – Przerwał ciszę Harry. Kątem oka widziałam , że uważnie przypatrywał się mojej twarzy. Dodawało mi to więcej nie pewności, więc odpowiedziałam dopiero po chwili.
-Wcześniej mieszkałam niedaleko Chester - mała miejscowość.
- Ach tak, to czemu mieszkasz teraz tutaj?- Zapytał wyraźnie zaciekawiony.
-Mój tata dostał pracę w Londynie. Nie chcieliśmy mieszkać w wielkim mieście, więc przeprowadziliśmy się tutaj.
-To wszystko wyjaśnia. Od razu, kiedy cie zobaczyłem wydałaś mi się inna. No wiesz, rzucałaś się w oczy.
-Czyli uważasz, że jestem niezrównoważona psychicznie? Dziwię się, że w ogóle mnie zobaczyłeś przez ten mur wiecznie stojących u twego boku służących.
-Nie – uśmiechnął się - uważam tylko, że się wyróżniasz – w pozytywny sposób oczywiście. Hmmm… Nie zaprzeczam, mam całkiem spore powodzenie u dziewczyn – uśmiechnął się łobuzersko. – No to do zobaczenia. Nie zauważyłam nawet jak doszliśmy do obozu. Lekko zbita z pantałyku kierowałam się w stronę naszego domku. Byłam już troszkę zmęczona. Ledwo otworzyłam drzwi, a doszedł mnie śmiech Elizabeth.
-To fajnie, że się fajnie bawicie – padłam ociężale na łóżko. Elizabeth z Gregorym wpatrywali się we mnie z rozwartymi do granic możliwości oczami.
-A coś się stało? – Zapytała nadal w szampańskim humorze Elizabeth.
-Jeśli nie liczyć gleby i rozciętego kolana Alice… to w sumie nic – westchnęłam.
-Matko Boska czy ta dziewczyna nie może patrzeć pod nogi ? – Nic nie odpowiedziałam. Byłam już troszkę zmęczona podróżą i tym głupim konkursem. W pewnym momencie Elizabeth znacząco kaszlnęła.
-Nie, nie przeszkadzacie mi. Siedź cie sobie tutaj do woli – westchnęłam relaksując się chwilą ciszy i spokoju.
-Ale, hmm… No jakby ci tu powiedzieć… Ty nam przeszkadzasz – lekko zakłopotana Elizabeth unikała mojego wzroku. Westchnęłam jeszcze raz rozkoszując się tą ostatnią sekundą ciszy.
-Jasne, idę sprawdzić co u Alice…- podniosłam się z łóżka i otwierając drzwi mrugnęłam do Elizabeth jednym okiem. Dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła kontynuować przerwaną przeze mnie rozmowę.
super♥ proszę napisz jak najszybciej co się będzie działo dalej bo nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńŻyczę weny ;*
Strasznie mi się podoba, w ogóle lubię opowiadania z 1d ^^ Fajny blog xd
OdpowiedzUsuńBeylantowax33
trochę dziwne, ze po 2 dniach znajomości można powiedzieć komuś szczere 'kocham Cię'. Postaraj się unikać błędów ort. BTW. Ciekawy blog ;)
OdpowiedzUsuń